a jednak coś innego
Z każdym kolejnym wpisem - nie było ich znowu aż tak wiele - uświadamiam sobie, że ten blog przestaje mieć charakter jaki chciałam mu nadać na początku. Miało to być miejsce poświęcone tylko i wyłączne maturze i przygotowaniom do niej. Miał być prosty cel - przejście ze szkoły średniej na studia medyczne. Moja dusza pisarza wzięła jednak górę nad pierwotnymi założeniami i ten blog zrobił się taki jakiś o wszystkim. Ale tak właściwie to podoba mi się to pisanie i nie będę go zmieniać. Mam nadzieję, że wybaczycie mi wszyscy Ci, którzy to kiedykolwiek przeczytają z nadzieją, że znajdą receptę na maturę, której tak właściwie jeszcze nie znam. O maturze będzie na pewno sporo. Obiecuję, ale to od września.
Dzisiejszy wpis też miał być inny niż zamierzałam. Miał być o melancholii, która mnie dziś dopadła. Ale na szczęście tak samo szybko jak przyszła, równie szybko odeszła. Będzie za to o tym co wydaje się mało realne - wręcz niemożliwe. Zaczęłam ćwiczyć. Tak, wiem. Mówiłam, że nie potrafię się zmobilizować i szczerze powiedziawszy sama się zdziwiłam, że nagle naszła mnie chęć na odrobinę wysiłku.
Wszystko zaczęło się w momencie kiedy skończyłam pisać ostatniego posta. W głowie powstała mi niezależna, całkiem niewinna myśl, że może mogłabym zacząć zaprzyjaźniać się ze sportem. Tak więc szybciutko, by nie pozwolić umrzeć tej idei śmiercią powolną, aczkolwiek drastyczną włączyłam płytę (należącą do mojej siostry) z treningiem Ewy Chodakowskiej i spróbowałam ćwiczyć razem z nią. Wytrzymałam całe 20 minut! O dziwo wczoraj myśl o sporcie nadal się mnie trzymała. Tak więc i wczoraj trochę sobie poćwiczyłam. Dziś natomiast odkryłam, że zaczął mi się podobać ten cały sport. Mi - najbardziej unikającej wysiłku fizycznego osobie, która stąpa po tej ziemi. Tak więc z samego rana złapałam za skakankę, z którą spędziłam dziesięć minut a później znowu spotkanie z Ewą tym razem 25 minut ! Miałam się na razie nie chwalić, oznajmić tę nowinę dopiero za tydzień, kiedy na koncie będę miała większe (oby) osiągnięcia. Ale jak tu się nie pochwalić takim sukcesem?
Co więcej postanowiłam dziś odkurzyć moją gitarę i w końcu po dwóch latach jej posiadania nauczyć się na niej grać. Jak zwykle szło mi opornie ale umiem za to już zagrać prawie trzy akordy :)
Niestety mimo pięknej pogody w dalszym ciągu nie zdołałam opalić sobie nóg. Zamiast tego pojawiły się na nich jakieś czerwone plamki. Mam nadzieję, że do jutra znikną bo chciałabym w dniu jutrzejszym założyć sukienkę - na komunię, na którą się wybieram. Może nie będzie tak źle :p
A na zakończenie piosenka, która ostatnio cały czas leci w moich słuchawkach i której mogłabym słuchać do końca świata i jeden dzień dłużej :) Buziaki :*
Dzisiejszy wpis też miał być inny niż zamierzałam. Miał być o melancholii, która mnie dziś dopadła. Ale na szczęście tak samo szybko jak przyszła, równie szybko odeszła. Będzie za to o tym co wydaje się mało realne - wręcz niemożliwe. Zaczęłam ćwiczyć. Tak, wiem. Mówiłam, że nie potrafię się zmobilizować i szczerze powiedziawszy sama się zdziwiłam, że nagle naszła mnie chęć na odrobinę wysiłku.
Wszystko zaczęło się w momencie kiedy skończyłam pisać ostatniego posta. W głowie powstała mi niezależna, całkiem niewinna myśl, że może mogłabym zacząć zaprzyjaźniać się ze sportem. Tak więc szybciutko, by nie pozwolić umrzeć tej idei śmiercią powolną, aczkolwiek drastyczną włączyłam płytę (należącą do mojej siostry) z treningiem Ewy Chodakowskiej i spróbowałam ćwiczyć razem z nią. Wytrzymałam całe 20 minut! O dziwo wczoraj myśl o sporcie nadal się mnie trzymała. Tak więc i wczoraj trochę sobie poćwiczyłam. Dziś natomiast odkryłam, że zaczął mi się podobać ten cały sport. Mi - najbardziej unikającej wysiłku fizycznego osobie, która stąpa po tej ziemi. Tak więc z samego rana złapałam za skakankę, z którą spędziłam dziesięć minut a później znowu spotkanie z Ewą tym razem 25 minut ! Miałam się na razie nie chwalić, oznajmić tę nowinę dopiero za tydzień, kiedy na koncie będę miała większe (oby) osiągnięcia. Ale jak tu się nie pochwalić takim sukcesem?
Co więcej postanowiłam dziś odkurzyć moją gitarę i w końcu po dwóch latach jej posiadania nauczyć się na niej grać. Jak zwykle szło mi opornie ale umiem za to już zagrać prawie trzy akordy :)
Niestety mimo pięknej pogody w dalszym ciągu nie zdołałam opalić sobie nóg. Zamiast tego pojawiły się na nich jakieś czerwone plamki. Mam nadzieję, że do jutra znikną bo chciałabym w dniu jutrzejszym założyć sukienkę - na komunię, na którą się wybieram. Może nie będzie tak źle :p
A na zakończenie piosenka, która ostatnio cały czas leci w moich słuchawkach i której mogłabym słuchać do końca świata i jeden dzień dłużej :) Buziaki :*

Komentarze
Prześlij komentarz