Only Love Can Hurt Like This

„Człowiek nie może żyć, nie wiedząc, po co żyje”  

     Fazę „jeszcze troszeczkę lata i już troszeczkę jesieni”, o której mówił pierwszy wiersz w moim podręczniku do czwartej klasy podstawówki mamy już dawno za sobą. Jesień rozgościła się u nas na dobre wraz z deszczami, łaciatą pogodą i liśćmi, które już prawie w całości opadły na ziemię i na marginesie mówiąc, które pewnie na dniach będę musiała pozgrabiać, a przynajmniej te z mojego podwórka. Nie wiem czemu ale wydaje mi się, że jesień to najkrótsza pora roku. Na początku króluje w niej jeszcze lato, pod koniec już zima a jesieni jako jesieni w czystej postaci pozostaje tylko środek. Czasem chce mi się na nią ponarzekać ale kiedy są takie piękne dni jak te, które niedawno miały miejsce, chociażby ten wczoraj, pełne zapachu słońca, mam ochotę jednak ją uścisnąć. Lubię ten moment kiedy wracam do domu ze szkoły i mogę się uśmiechnąć kiedy słyszę śpiew ptaków albo kiedy moją twarz smaga jeszcze ciepły wiatr.
    Po raz kolejny po dołach i dołeczkach, jakie ostatnio zdarzyło mi się zaliczać doszłam do wniosku, że każde takie doświadczenie czyni mnie coraz silniejszą. Może jeszcze nie można się do mnie zwracać per StrongWomen ale na pewno mój mentalny pancerzyk trochę stwardniał. Lubię nad sobą pracować, raz po raz odkrywać granice swoich możliwości i sprawdzać czy powiedzenie „co cię nie zabije to cię wzmocni” aby na pewno jest prawdziwe a nie wyssane z palca u stopy. W każdym bądź razie kiedy spojrzę w przeszłość, która nie zawsze była kolorowa, po raz kolejny ujrzę wszystkie te komplikacje, które miały miejsce i pomyślę sobie, że wszystkiemu dałam dzielnie radę to jestem z siebie troszkę, no dobra troszkę więcej niż troszkę, dumna. Cenna rzecz, którą mogę się pochwalić: nie poddałam się! I mam nadzieję, że na tym świecie istnieje niewiele rzeczy, które są/będą w stanie mnie ugiąć. Dziś mogłabym wspomnieć trochę o rachunkowości, która w historii mego uczniowskiego  życia przybiera postać kamienia kiedy ja robię za kosę ale dopóki jeszcze nie zrezygnowałam z uporczywego poszerzania mojej wiedzy z zakresu wszelakich operacji gospodarczych nie mogę jeszcze mówić o poddaniu. Hah, jestem zwycięzcą (dopóki walczę ! :D ).
   Nie mogę też nie wspomnieć, ale to już zupełnie z innej bajki, że mój mały psiunek prawie tydzień temu przeszedł zabieg i teoretycznie trzeba się z nim a właściwie z nią obchodzić jak z jajkiem. Stan tegoż oto stworzenia nie przeszkadza mu jednak w codziennym rytuale wskakiwania mi na głowę kiedy jeszcze sobie smacznie posypiam i całe pół godziny dzieli mnie od generalnej pobudki. Teraz dodatkową atrakcją w tym codziennym obrzędzie jest uderzanie mojej twarzy kołnierzem , w którym musi chodzić jeszcze przez cztery dni, a w którym wygląda jak Chińczyk w polu ryżowym ( nie obrażając oczywiście obywateli Chin).
  Czas w mojej egzystencji znowu się trochę poprzestawiał, nie mogąc złapać równomiernego rytmu, raz płynie szybko, raz wolno… śmiało mogę o nim powiedzieć, że tętni jak wodniczka tętniąca. Mamo, świruję od biologii! Gdyby tak płynął w równym tempie byłabym mu dozgonnie wdzięczna ale na złość zawsze robi po swojemu.
Zauważyłam też, ze czym więcej mam do dyspozycji czasu wolnego tym gorzej - na moją niekorzyść - go spożytkuję. Powinnam siedzieć w ścisłym rygorze o chlebie i wodzie z pięciominutową tylko przerwą na siusiu! Mimo to mam nadzieję, że jeszcze ludzie ze mnie będą. Oby !
A dziś już chyba zacznę mało przyjemne spotkanie z wynikiem finansowym. Trzymajcie kciuki
Do miłego !


Komentarze

  1. Też kiedyś mój kot miał operację i też musiał człapać w tym strasznym, plastikowym kołnierzu. Ale po pierwszej nocy strzelił na mnie focha, jakimś cudem sam zdjął ten kołnierz i nie dał się już zmusić, żeby znów to coś założyć. Ale wyglądał w tym tak śmiesznie, że do teraz chichoczę patrząc na zdjęcia ;D.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. moje stworzenie dzielnie wytrzymało do końca :) i teraz też z bananem na twarzy oglądam to co na szczęście udało mi się uwiecznić :D

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty