Hero

  Moje ostatnie dni przypominają trochę bieg przez piekło w majtkach nasączonych benzyną. Zawsze coś, zawsze ktoś, zawsze gdzieś. Życie na pełnych obrotach, nie ma co. Planowałam przełamać jesienną chandrę i oto to zrobiłam. Nie jestem załamana, podłamana i ani trochę zepsuta szarością dnia codziennego jaką uracza nas pogoda. A przynajmniej tak mi się wydaje. Jedynym problemem jaki widzę na swoim horyzoncie jest co? (a może raczej kto) Oczywiście facet. Nie mój, tak dla uściślenia ale potrzebny jak ogień w zapalniczce, powietrze w baloniku, woda w czajniku… no wiecie o co chodzi. I nie, nie jestem zakochana – ani w nim, ani w żadnym innym, no może z wyjątkiem Brada Pitta, który o dziwo z roku na rok robi się coraz bardziej apetyczny. Facet ten, Pan S., mój kandydat na studniówkowy bal postanowił właśnie wypełnić sobie pustkę w sercu i znaleźć towarzyszkę życia. Nie to żeby mi to przeszkadzało no ale jak to wygląda. Za miesiąc studniówka, my umówieni a tu nagle utworzył się pseudotrójkąt a ja w samym tej figury centrum. Po raz kolejny zastanawiam się co jest ze mną nie tak, że zawsze pakuję się w najdziwniejsze z dziwnych sytuacje. Liczę tylko na to, że wyjdę z tej:
- z twarzą
- bez połamanych kończyn, ran kłutych, lima pod okiem – wszystkich tych obrażeń, które mogą być skutkiem ataków zazdrości (tej trzeciej ma się rozumieć).

Z jednej strony z chęcią bym zrezygnowała z Pana S. z drugiej zaś odzywa się - powiedzmy, że zdrowy – rozsądek, który perfidnie podpowiada „ej, Carly, ale ty już nie masz z kim iść”. Ogromne brawa dla moich relacji damsko-męskich, które osiągają poziom niższy niż moja kondycja. Ale tak właściwie to najgorsze dopiero przede mną, choć myślałam, że stres sięgnie zenitu przy zaproszeniu – jakże się wtedy myliłam. Najgorsze co mnie czeka to rozmowa z Panem S., w której mam zamiar uwzględnić, iż fakt, że trafiła go strzała Amora – dziwnego ludzika, którego od tysięcy lat nie stać na porządne gacie – już do mnie dotarł i w związku z tym nie wiem co mam z tym fantem zrobić. Udawanie, że o niczym nie wiem, jak żartowała P. – rozwiązanie niemalże idealne – niestety zgodnie z moją kobiecą intuicją się nie sprawdzi. I choć to w kwestii Pana S. jest poinformowanie mnie, że właśnie dostałam kosza on niestety od tygodnia milczy. Jednak chociaż jedna osoba w tym duecie musi mieć jaja i tym razem przypadło na mnie. Tak więc biorę wszystko na klatę i idę się dowiedzieć po jakiej powierzchni stąpam. W głowie jak mantra wymykają się słowa „proszę, niech on ze mną pójdzie” ale cokolwiek się nie stanie to przecież silna babka jestem, nie? Nawet jak zazgrzytam zębami, tupnę nogą z impetem to jeszcze nie było upadku, z którego się nie podniosłam.  Zresztą, nie mam zamiaru robić z siebie desperatki. Jak to mówi P. nigdy tak nie było żeby jakoś nie było.
Trzymajcie kciuki :) do miłego :)




Komentarze

  1. Taaak, nie ma to jak studniówkowe kalkulacje :D. Ja co prawda takich problemów nie miałam, ale partner koleżanki z klasy tuż przed balem złamał nogę. Koniec końców poszła z... chłopakiem swojej przyjaciółki, która to sama takie "wypożyczenie" zaproponowała ;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie miała baba kłopotu zachciało jej się studniówki :D

      Usuń
  2. U mnie niektórzy chodzili z kuzynami itp. ;) Ja byłam sama i nie żałuję, bawiłam się świetnie :) Chociaż oczywiście wolałabym z kimś, no ale nie było, trudno ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. teraz, jak na to patrzę z perspektywy czasu to dochodzę do wniosku, że pójście samej to wcale nie jest zła opcja tyle, że zapłaciłam już za dwie osoby :P

      Usuń
    2. No tak, kaski zawsze szkoda. No i pewnie z kimś fajniej ;)

      Usuń
  3. A będzie relacja ze studniówki? ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty